
Prawda i praktyka Jamesa
Podziwiam fale unieruchomione w pięknym obrazie. Obok mnie przystaje współtwórca pragmatyzmu William James. Znów zastanawia się, czy w gromadzeniu wiedzy psychologicznej uwzględniać też doświadczenia pojawiające się pod wpływem środków psychoaktywnych lub medytacji.
– Akademicka psychologia odrzuca takie fakty – mówię – Zmarginalizowała te pierwszoosobowe, subiektywne, trudne do komunikowania, niedostępne zewnętrznemu obserwatorowi i niepowtarzalne doświadczenia.
– Tak, mamy swoje kryteria prawdy, także prawdy naukowej, a te doświadczenia nie spełniają wymogów stawianych faktom poddającym się badaniu za pomocą współczesnej metody naukowej.
– Ale ty jesteś pragmatystą – przypominam – Nie szukasz prawdy absolutnej, więc myślę, że wystarczy ci i ta, którą inni nazwą: nienaukową. Akceptujesz „względność prawdy”, czyli jej uzależnienie od użyteczności w zaspokajaniu ludzkich potrzeb.
James roześmiał się – Poglądy religijne i wiara powinny być także oceniane w ten sposób. Prawda teorii metafizycznych, naukowych, prawda przekonań moralnych, religijnych i innych polega na ich praktycznej użyteczności, a ta z kolei wyraża się w zaspokajaniu potrzeb kogoś, kto uznaje te teorie.
– Jesteś bardzo pragmatyczny w podejściu do tego, co można uznać za prawdę… właściwie to: terapeutyczny! – kpię – Nie ważne, czy coś naprawdę istnieje, jeśli tylko wiara w jego istnienie sprawia, że czujemy się lepiej, to…
– Tak, – upiera się – mamy do tego prawo. Przyjmujemy religię, bo i tak jesteśmy na nią zdani – w praktyce postępujemy tak, jakbyśmy wierzyli, że Bóg istnieje albo że nie istnieje.
Przez chwilę panuje między nami cisza. Nie skończy się na tej jednej dyskusji. James, jak każdy twórczy umysł, wciąż testuje, zmienia swoje tezy. Zastanawia się nad użytecznością indywidualną lub grupową określonych przekonań. Szukając pragmatycznego kryterium prawdy rozważa też pragmatyzm w epistemologii.
– A czy zgodzisz się, że nie jest możliwe sformułowanie żadnego abstrakcyjnego i ponadczasowego katalogu norm epistemicznych, takiego katalogu, który byłby niezależny od partykularnych kontekstów społecznych i historycznych? – podchodzę znów do niego – A tym, co jedynie można osiągnąć, jest opis, jakie racje w konkretnych okolicznościach historycznych były podawane za uznaniem czegoś za prawdę i za wiedzę.
– To interesujące – spogląda na mnie
– Ale to też pewna forma relatywizmu, skoro uznajesz, że każde uprawomocnienie jest historycznie i kulturowo względne. – śmieję się – Jesteś sceptykiem!

